Uroki Tafraoutu, czyli jak szybko prysnęła bańka mydlana.

Zapewne kojarzycie z filmów czy też z bajek dość oklepaną scenę ciężkiej, wykańczającej wręcz wędrówki przez pustynię, gdzie żar leje się z nieba, a sami poszkodowani zdążyli wykorzystać wszystkie zapasy picia i mimo modlitw, nie mogą znaleźć kawałka cienia, nie mówiąc już o źródle wody. Nagle, pośrodku niczego, wyrasta z podziemi oaza. Wybawienie dla zmęczonych i odwodnionych podróżników, których życie okazuje się być uzależnione od tych kilku łyków wody z źródełka, a cień niesiony przez palmę ratuje ich przed udarem słonecznym. I kiedy już jesteśmy spokojni o ich los, okazuje się, że to były tylko przywidzenia, a oaza tak jak wyrosła z podziemi, tak samo szybko wyparowała. Resztę historii dopowiedzcie sobie sami, zostawiam to waszej bujnej wyobraźni ;-)

Kontynuujemy naszą podróż na północ Maroka i lądujemy w Tafraout, miejscowości, która swoim położeniem i trochę architekturą przypomina czasy Flinstonów. Miasteczko w środku gór. Nazywam to tak, ponieważ było z każdej strony otoczone górkami, góreczkami najrozmaitszej wielkości i szerokości. Jednym z najpiękniejszych widoków był właśnie wschód słońca na polu campingowym, gdzie skały zaczynały nabierać koloru, począwszy od brązowego do mocno pomarańczowego, w miarę jak słońce pojawiało się na horyzoncie.






Chłód poranka nie trwał zbyt długo. Za to upał męczył do późnych godzin wieczornych. Możliwe, że to przez to miejsce, ale próby wydostania się z miasta na piechotę były dla nas bardzo uciążliwe. Litr wody został wypity na dzień dobry, odzialiśmy się w wygodne, przepuszczające powietrze ciuchy, a tu nadal żyć nie można. Wiele zostało jeszcze do zwiedzenia, więc przedłużanie pobytu tutaj nie wchodziło w grę, do czasu aż Dawid znalazł TO. TO, czego było nam potrzeba  w ten cholerny, gorący, duszący wręcz dzień.

Oaza. Tak, oaza! Kto by pomyślał, że na wyjeździe z miasta znajduje się źródełko wody, otoczone zieloną roślinnością i wysokimi palmami, i nikt z miejscowych nie przychodzi tu się orzeźwić, poleżeć, wychillować… Dosłownie żywego ducha, tylko my i woda, i cień, i szum wiatru.

Brzmi jak z bajki i nie bójcie się, nie wyskoczę z tym, że to jednak nieprawda, bo przyśniło mi się to dzień wcześniej. Takich numerów nie robię.

Wejście do raju

Rajskie widoki


Czas obiadu :)



To wszystko było prawdziwe. Widoki piękne, woda nawet czysta, rybki sobie pływają. No raj, prawda? Kto by tak nie pomyślał? Czas dla ciała, czas dla duszy. Można się wyciszyć, pomyśleć, dziennik spisać. Ja kulturalnie zamoczyłam nóżki, nie wskakiwałam do wody, żeby nie gorszyć miejscowych, gdyż sama oaza daleko od głównej drogi do i z miasta nie była. Dawid za to nie widział przeciwwskazań, zrzucił z siebie cały balast i wskoczył do wody, żeby jak najszybciej poczuć to miłe uczucie chłodu.

Smacznie wyglądający owoc z drzewa arganowego :-)


Wiecie, to brzmi jak z bajki i naprawdę takie było do czasu, aż nasze nosy zaczęły wyczuwać dość nieprzyjemną woń, a za żadne skarby nie mogliśmy zlokalizować, co tak naprawdę wali. Upewniłam się, że nasze plecaki są suche, niezabrudzone. Sprawdziłam, czy to może ja w coś wdepnęłam. No nie. Żebyście widzieli nasze miny, a może i przede wszystkim Dawida, który tak radośnie się pluska w wodzie, próbuje nakręcić kawałek materiału i zamiast rybki, widzi obok siebie dryfujący, brązowy klocek…

Oaza była, niewymyślona. Jednak z dwojga złego nie wiem, czy ta klockowa wiedza była mi do szczęścia potrzebna, czy może wolałabym, żeby po prostu był to sen lub przywidzenie. Był to kolejny dowód na to, że Marokańczycy nie pieprzą się w tańcu. Śmieci wyrzucają gdzie popadnie i kupy też lecą gdzie popadnie. Przestroga dla was moi drodzy, nie wszystko co owinięte w ładny papierek jest cukierkiem :P






 
Być jak Flinstonowie!
Czytaj dalej...
Smak na podróż © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka