Maroko. Afryka.
Inny kontynent. Inne wszystko.
Pomimo ekscytacji i ostatniej
nieprzespanej nocy w domu, pojawił się też strach i, jak zwykle przed taką
podróżą, mnóstwo prawdopodobnych ZŁYCH scenariuszy roiło się w głowie, które
sprawiały, że włosy stają dęba. No jestem PANIKARA, i co mam z tym zrobić? ;-)
Jednak grunt to DOBRE PRZYGOTOWANIE. Przygotowanie psychiczne, ale i też to
oparte na kilku przewodnikach, mapkach i doświadczeniach innych z podróży.
Przyznać muszę, że jest mnóstwo szaleńców, którzy decydują się na taki wyjazd,
nie jesteśmy jedynymi, dlatego może warto pomyśleć, żeby dołączyć do tego
zacnego grona :P
Każda podróż jest inna,
wyjątkowa. Każda podróż to inne oczekiwania i przede wszystkim inne możliwości.
Każda podróż wystawia nas na próbę, bada często granice wytrzymałości. Tak w
skrócie po prostu sprawia, że POZNAJEMY SIEBIE. No bo czy można poznać siebie
lepiej niż w ekstremalnych, nieprzewidywalnych sytuacjach? No nie ;) Przeważnie
otulamy się tym, co dobrze nam znane. Wstajemy rano na uczelnię, czy wybywamy
do pracy. Po południu wybieramy się z koleżanką na kawę do naszej ulubionej
kawiarni, wieczorem zasiadamy przed książką, może z lampką wina, czy idziemy
pobiegać na lepszy sen. Wszystko jest względnie POUKŁADANE.
Autostop wyklucza tę
przewidywalność, ale jest to wdzięczny sposób podróżowania- daje naprawdę wiele
w zamian. Może i nie można wszystkiego zaplanować, może i pijąc rano
przegotowaną deszczówkę nie wie się,
gdzie spędzi się najbliższą noc, ale rekompensatą są ludzie, ich uprzejmość i
otwartość na nowość, chęć pomocy zupełnie bezinteresownej, tylko po to, by Cię
lepiej poznać, porozmawiać, dowiedzieć się czegoś nowego o innej kulturze.
Takie doświadczenia zostają w głowie na zawsze, nierzadko utrzymuje się kontakt
z poznanymi ludźmi, w końcu w dobie Internetu można WSZYSTKO ;) Z
doświadczenia, które zdobyliśmy podczas tego wyjazdu jednym z wniosków było to,
że warto zaplanować sobie początek podróży i
miejsce docelowe. Reszta zweryfikowała się sama i niewiele już miała
wspólnego z tym, o czym rozmawialiśmy
przed wyjazdem :P Przestudiowaliśmy na mapie Parki Narodowe, szczyty
gór, które chcielibyśmy zdobyć, w tym Jebel Toubkal z wysokością 4 167 m.
n.p.m. Do tego wszystkiego jakieś okoliczne jeziora, cudów Marokańskich masa.
Ile z tego było rzeczywiście tknięte naszymi białymi stópkami? A no na pewno
mniej, niż było to założone, bo jak już mówiłam, tego typu wyjazdu NIE DA SIĘ
zaplanować, chociaż czasem dysponowaliśmy ładnym, bo na zwiedzanie samego
Maroka przeznaczyliśmy 17 dni.
Dziś krótko o źródełkach, z których
możecie czerpać informacje nt. Maroka i kwestie językowe, przy najbliższych
wpisach skupię się na tym, w jaki sposób do Maroka najlepiej dotrzeć, cóż za
pieniądze się tam wydaje i jaka pora na podróżowanie jest najkorzystniejsza.
Skrupulatnie liczyliśmy wszelkie koszty i naszym głównym założeniem było to, by
wydać jak najmniej, ale dostać jak najwięcej za nasze piękne, Polskie, białe
UŚMIECHY :D
Jak już wspomniałam wyżej, Maroko
to INNE WSZYSTKO- inny kontynent, inna kultura, inni ludzie, zdrowe jedzenie i
wyższe temperatury. Nie bez znaczenia są również niskie ceny, nawet jak dla
nas, Polaków ;) Maroko to kraj, który się rozwija, i który pod wieloma
względami już dogania Europę (północna część Maroka, w szczególności takie
miasta jak Casablanca, Tangier, Rabat), ale jak na razie (i całe szczęście)
widać, że większość tego kraju nie jest zepsuta zachodnim podejściem do życia i
człowieka. Z racji tego, że tak wiele różnimy się od Marokańczyków na pierwszy
rzut oka, przygotowania do wyjazdu opierały się na wynajdywaniu różnych
artykułów i śledzenia wiadomości, wspieraniu się przewodnikami, ale także na
podczytywaniu przeżytych już podróży innych osób.
Informacji o Maroku można
zaleźć wiele, ale też wiele z nich jest adresowanych głównie do turystów,
którzy mają dużo pieniędzy i dużo ich wydają, wybierając zazwyczaj noclegi w
drogich hotelach i wycieczki z równie drogimi przewodnikami. Oczywiście nie
mnie oceniać Wasze zawartości portfeli i
co jest dla Was drogie, a co nie ;) My stawialiśmy na całkowite ograniczenie
wydatków, więc omijaliśmy szerokim łukiem opinie biur podróży. Wracając do
tematu, warto sobie przelecieć przewodnik, by zorientować się na atrakcje,
które chcielibyście zobaczyć i zorientować się na podstawowe informacje
dotyczące tego kraju. Warto wiedzieć, że w Maroku można zazwyczaj dogadać się
po francusku, w bardziej turystycznych miastach nawet i po angielsku. Jeśli
jednak Twoja nauka francuskiego skończyła się na gimnazjum czy liceum, odkurz
sobie podstawowe zwroty związane z drogą, jedzeniem, lekarzem, napaściami itp.
;) Za fajny i tani przewodnik posłuży Wam Maroko
Przewodnik Baedeker, wydawnictwo Daunpol za jedyne 19zł (w sklepie internetowym
jest za 15zł), który jest dostępny m. in. w księgarniach Dedalus. Do
przewodnika dołączona jest mapa samochodowa, względnie szczegółowa, która
przetrwała całą podróż bez sklejania, i która ani razu nas nie zawiodła.
Przewodnik jest mniej więcej formatu zeszytu, także do plecaka zmieści się w
sam raz. Nie korzystałam z niego, ale nawet w środku można znaleźć słowniczek
francuski z najbardziej przydatnymi zwrotami. Natomiast jeśli chodzi o praktykę, to
absolutnym zwycięzcą był Dawid. Ograniczony zasób słów nie przeszkadzał mu w
ogóle w komunikacji z innymi. Jego wewnętrzny słownik 30 francuskich słówek był
w stanie podjąć rozmowę na temat religii, polityki, kuchni, czasu wolnego… Nie
wiem, jak to robił, ale był WYBAWICIELEM, kiedy w gębie brakowało języka, a z
zażenowaniem muszę przyznać, że brakowało go bardzo często ;) Inną sprawą jest
to, że mężczyźni w naszym towarzystwie jednak bardziej woleli rozmawiać z
Dawidem. W końcu ja jestem TYLKO kobietą :P Zdarzało się nawet, że pytano
Dawida o to, czym JA się zajmuje na co dzień i do dnia dzisiejszego nie wiem,
czy to wynikało z tego, że byłam mało rozmowna i myśleli, że nie rozumiem, co
do mnie mówią, czy wynikało to z ich podejścia do kobiet w ogóle. Może dowiem
się przy okazji kolejnej wyprawy ;) Co nie zostało dogadane po francusku i po
angielsku, to zostało dogadane na migi- naprawdę, jest to uniwersalny język
całego świata. Używanie tylko „języka migowego” na pewno nie przyniesie sukcesu
w komunikacji, ale wymieszanie tego z pozostałymi językowymi umiejętnościami
daje całkiem spore szanse. Ostatnim źródełkiem, z którego głównie Dawid
czerpał, był język arabski. I wyprowadzę Was z błędu, gdyż Dawid języka się nie
uczył. Dawid wskazywał wiele rzeczy swoją dużą rąsią i prosił, by mu
powiedziano, jak to się ma po arabsku. Tym oto sposobem stworzyliśmy mini
słowniczek arabski, gdzie chops to
chleb, berret to czajnik,a babusz to ślimaczek (i wiele, wiele
innych). Znajomość arabskiego przydatna była w dwóch sytuacjach: kiedy to
biedny, wiejski Marokańczyk próbował nam pomóc, ale połączenie francuskiego i
migowego nic nie dawało, bo te nasze i jego migi cholera jakoś niespecjalnie
się pokrywały; druga sytuacja może trochę podobna, bo też podkreślała
beznadziejne umiejętności językowe Marokańczyków, ale miała na celu rzecz
ważną: pokazać, że my nie ignoranci, że my ciekawi ich świata, i że nie
jesteśmy typowymi turystami z kasą, których można wycyckać. Jaki wniosek? A no
przyznać muszę, że pomaga. Ci, co byli nierozmowni zaczęli się uśmiechać,
otwierali się na nas, może trochę za bardzo, bo to, że znamy trzy słowa na
krzyż nie oznacza, że z tego będzie żywa dyskusja :P Na pewno byli bardziej
skorzy do pomocy, niektórzy nawet zaskoczeni, że białas z Europy też potrafi ;)
We wspomnianym przeze mnie przewodniku jest również słownik arabski, zapis niby
fonetyczny, ale powiem Wam szczerze, że jak zdarzało nam się z niego
skorzystać, to niewiele osób rozumiało, o co nam chodzi… Także odpuściłabym
sobie na przyszłość zmagania :P Dobrym pomysłem jest, by wziąć ze sobą w ogóle
jakiś mini słowniczek francuski, czy rozmówki. Ja na przykład miałam obok
siebie chodzący słownik (xD), ale w sytuacjach stresowych może się przydać i
ten na papierze, a nie waży zbyt wiele ;) Marokańczycy w jakichś językach
mówią. Zauważyliśmy pewne zależności, że kobiety w wieku od 30 lat i wyżej
raczej komunikują się tylko po arabsku, za to mężczyźni w tym przedziale
wiekowym mówią mniej lub bardziej po francusku. Młodzi, nastoletni ludzie
przeważnie też potrafią się w tym języku komunikować, niektórzy zaskakiwali nas
znajomością angielskiego, i to nie w tej turystycznej wersji. Osobom w wieku
70+ francuski o uszy może i się obił, ale próby dogadania się były zazwyczaj
ciężkie. Taka próba klasyfikacji pewnie nie jest idealna, bo znajomość języków
zależy od wielu czynników. Nie tylko tego wieku, ale również urodzenia i pewnie
chęci do nauki. Kobiety z góry mają tam bardziej przerąbane :P Nie mniej
jednak, z francuskim, angielskim i migowym można się dogadać. Do tego wielki
uśmiech i Maroko jest Twoje :)
P.S. Dodać bym zapomniała, że nasz własny słownik arabski i bajerowanie nim Marokańczyków często skutkowało, że opuszczali nam cenę jedzenia, czy na przykład podwieźli nas dalej, niż to było przewidziane. A kiedy Dawid zakupił sobie ichniejszą, męską sukienkę, to już w ogóle był mylony z prawdziwym, rasowym Marokańczykiem. Naprawdę, nie wiem jak to możliwe :P
Dawid na bajerze, rozmowa po francusku, po arabsku, w zamian darmowa herbata, a potem Skubany jeszcze koktajl dostał! |
Oto jak zapamiętywano nowe słowa + fajny widok z kibla |
Przyjaciel Dris, który pomimo swego uśmiechu i tego, że dobrze mu z oczy patrzy o rzeczy związane ze mną pytał Dawida. Mój nr telefonu też sobie zapisał i podpisał go: Monsieur Dawid :P |
Prawdziwy Marokańczyk, pełna metamorfoza :) |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz