A dziś będzie z
innej beczki moi Drodzy! Miało być o lotach, promach i piniondzach, ale mam
ochotę na małą anegdotę (nie czuję, że rymuję) ;-)
Maroko fascynuje
od samego początku, od momentu postawienia zbielałej stopy na afrykańskim
kontynencie. Wylądowaliśmy na lotnisku w Agadirze, więc pierwsza zafascynowała
mnie wszechobecna pustka, brak turystów, tylko susza naokoło, dwa samoloty i
niewinnie wyglądający budynek, który okazał się centrum dowodzenia lotniska.
Wszystko w kolorze piasku, tak, że prawie czułam jego smak na języku, a
ziarenka przyklejały się do spoconego ciała. Gorąco co jakiś czas wymierzało plaskacza,
ale poza tym byliśmy szczęśliwi, że moda zamachów i katastrof lotniczych nas
nie dosięgła, czyt. dolecieliśmy cali i zdrowi :D Poza tym, poczucie
bezpieczeństwa rosło wraz z widokiem lokalnych ochroniarzy, których sprzęt
mógłby zostać wykorzystany w najlepszych filmach akcji. Oczywiście chodzi mi o
broń, a nie o… ekhm. Nawet człowiekowi do łba strzeliło (hehe), żeby fotki
robić, a przecież minutę później mogłam mieć kulkę między oczami. Miałabym
wtedy trzy oczy i świetne zdjęcie! Stanęło jednak na tym, że wolę swoje dwa i bez zdjęcia.
|
Wypad z samolotu, jeszcze nie wiemy, co czeka nas po wejściu do środka...
|
|
Zatłoczone wejście do budynku lotniska, te kolejki były naprawdę męczące :P |
|
Czujecie te pustkę naokoło? |
Stojąc w ogromnej kolejce do kontroli
paszportu w głowie miałam różne scenariusze przeprawy, bo panowie kontrolerzy
byle kogo nie wpuszczali! Oj nie, wzrok bazyliszka i wywiady z upolowanymi
zdobyczami. Któż musiał się tłumaczyć? No kto? Oczywiście, że JA… Francuski mode włączony, jąkanie również
sprawnie mi szło. Pan coś stuka, klika na klawiaturze, wpisuje adres hotelu z
kartki, którą wcześniej mu wręczyłam i z zaciekawieniem pyta:
- A to wie pani,
że ten hotel to na Saharze?
- Yyy… ależ nie,
to blisko Agadiru jest, proszę pana!
- Miejscowość XYZ
jest na Saharze, proszę panią.
- To może są dwie
miejscowości XYZ, ja do tej bliżej Agadiru.
Serce skacze, ja
dyszę i się pocę, pan po raz ostatni patrzy na mnie spode łba i z kredytem
zaufania równym zeru przybija dziad te pieczątkę i puszcza mnie wolno.
- Ciebie też
pytali, dokąd jedziesz? – pytam Dawida.
- Nie, podałem
paszport, podbił i poszedłem.
Aha. Czyli na
dzień dobry mówi się (nie wprost) kobietom, że będą miały gorzej i trudniej :P
Sprawę pieniądza
muszę poruszyć, bo waluty do Maroka wwozić nie wolno, ale warto coś mimo
wszystko wymienić na lotnisku. Najlepsze do tego jest Euro, ale i $$$ nie
pogardzą ;) Zza okien kantorów wychylały się hieny, które łypały na nas swoimi
wielkimi oczami, ślina ściekała po szybach i można było wyczuć nieprzyjemny
oddech na swojej szyi. Hien tych w jednym kantorze było kilka. Jedne rodzaju
żeńskiego, w innym kantorze rodzaju męskiego. Każda z nich, jak to hiena, miała
na swoim pysku przebiegły uśmieszek, który zdradzał, że jesteśmy dla nich
cennymi kąskami i mogą z nas wycisnąć parę drobiazgów, jak nie całe kilogramy…
Panie przywoływały nas skinieniem głowy, szerokimi uśmiechami i kłamstwami, że
przecież kurs wszędzie jest taki sam. A guzik prawda. Z racji tego, że to JA
dysponowałam kasą, z oczywistych względów poszłam do kantoru z panami, Dawid
nie miał nic do gadania :P Ale rozsądek wziął górę i rozmieniliśmy na dobry
początek 10EUR, co dało nam 100DH. Żeńskie hieny nie były zadowolone z takiego
obrotu sprawy, ale proszę mi wybaczyć, aż tak cycki mnie nie kręcą ;) Kiedy
udaliśmy się w stronę wyjścia, okazało się, że kantorów i hien jest znacznie
więcej, ale już jakoś mniej łakną mięsa, a kurs okazał się niższy. Miałam
ochotę się wrócić i zmasakrować buźkę ładnej pani, ale w końcu to Maroko-
przywyknij do tego stara!
|
Hiena, źródło: dinoanimals.pl |
Znów buchnęło
gorącym powietrzem, koniec z odziewaniem się na cebulkę! Szybki skok w krzaki i
jesteśmy gotowi do dalszej podróży. Lotnisko w Agadirze jest położone kilka
kilometrów od czegokolwiek, więc siłą rzeczy musieliśmy skorzystać z jakiegoś
transportu. Kierowcy taxi, widząc białego, nabierają piany w ustach i oferują
się już z odległości kilkuset metrów. Cena za przewóz do Inezgane (mała
miejscowość położona może z 10km od lotniska) to koszt 150DH wg ich „taryfikatora”,
którego oczywiście nie mają, a cena rzucana jest na podstawie tego jak
wyglądasz. Panom już podziękujemy. Ustawiliśmy się przy drodze, albo licząc na
stopa, albo na autobus, który był ok. 10 razy tańszy niż taksówka. Znalazł się
jednak człowiek, który chciał chociaż negocjować z nami cenę. Zaczął grubo, bo
od 150DH. Trochę taktycznie, ale wycofaliśmy się, mówiąc, że to zdecydowanie za
dużo. Kierowca jednak nie chciał popuścić, bo przecież jakąś stawkę ugra na
pewno, która i tak się mu będzie opłacać. Coś angielskiego niby liznął, ale jak
się potem okazało, to chyba nie do końca, bo stanęło na stawce 15DH za przejazd
i pan się zgodził. Trochę zdziwieni, ale wsiadamy- z drugiej strony chociaż
jakiś kurs machnie i na chleb zarobi. Czytaliśmy, że w Maroku to dla turystów
wszyscy są mili, więc i pan z tego schematu nie wychodził. Był ciekaw, co nas
tu sprowadza, a Dawid zaczął swoją przygodę z francuskim i opowiadał. Wszystko
pięknie, ale męczyło mnie to 15DH… Mówię Dawidowi, że za szybko się kierowca
zgodził i coś mi tu śmierdzi, więc wtrącam się do rozmowy i pokazuje panu, ile
chcemy dać za przejazd.
- No, no…
fifteen!
- It is fifteen, sir. That’s what you said.
- No, no… fifteen. Fifteen!
Mogliśmy tak się
przerzucać gównem, aż w końcu pan wpadł na pomysł, żeby nam te kwotę zapisać.
Okazało się, że skubany chciał od nas 50DH, ale najprawdopodobniej celowo
powiedział fifteen zamiast fifty… Manipulacja, przebiegłość do perfekcji
opanowane. Skubany jeden! Tłumaczę mu, że to jego wina, bo sam podał taką cenę,
ale jeżeli ma z tym problem, to niech nas wysadzi. Pan nie ustępował, próbował
zrobić z siebie biedaka, który ledwo ma pieniądze na wykarmienie rodziny, cały
czas zaznaczając, że on chce to swoje „fifteen” za trasę. Dawid przeszedł od
razu do konkretu… Mianowicie, że jak się koleś nie ogarnie, to wzywa policję i
inaczej sobie porozmawiają. Słowo „policja” działa na Marokańczyków jak
relanium. Jest to słowo, które leczy i wyjaśnia wszystko: kłótnie, bójki,
nieporozumienia. Nagle z wilka, który wściekle ujadał, wyskoczyła owieczka.
Spokojna, potulna, gotowa oddać cały swój dobytek, byleby nikogo nie wzywać i
nie mieć kłopotów. Fakt, że pan ostatecznie wystawił nas w jakiejś małej
miejscowości, przepraszając, że nie może dalej za te pieniądze, bo się nie
opłaca. A no trudno, i tak żeśmy zajechali kawałek.
- To którędy do
tego Inezgane? – pyta Dawid.
- A no mnie się
wydaje, że pan był tak uprzejmy i przerażony, że jednak nas w tym Inezgane
wystawił – stwierdzam, wskazując na tabliczkę z nazwą miejscowości.
Matko kochana,
żeby przestraszyć człowieka do tego stopnia w nie swoim kraju, kto by to
pomyślał :P Zaczęło się nam coraz bardziej podobać!
|
Te buty jeszcze nie wiedzą, ile przeżyją... Fota w Inezgane, w drodze do marketu :) |
|
Witamy w Inezgane, w siatce wino z wolnocłówki za 4EUR
|
|
Za zaoszczędzone pieniądze szama za 4DH: świeży chleb i mięsne szaszłyki w marokańskich przyprawach. Niebo w gębie!
|