Złoto Al-Husajmy

Za oknami prawdziwa, polska, złota jesień. Żeby nie powiedzieć, że zima za pasem…

Moje myśli jednak stale krążą wokół przyjemnego gorąca, przypiekającego moje zgrzane poliki.
Wracam jak bumerang do Maroka- miejsca bardzo różnorodnego, ale może przede wszystkim do ludzi, których dobroć nie dała o sobie zapomnieć przez cały ten rok rozłąki. Łaknęłam jej, a kiedy ją dostałam, nie mogłam się nasycić.

Stanęliśmy na małej plaży. Na piasku, który schładzał nasze stopy i niewiele innych. Październik to nie sezon na morskie kąpiele. Ale żeby na spacery nie wychodzić?

Chłoniemy widok spokojnych fal, relaksujemy zbolałe nogi, jesteśmy w Al-Husajmie. Nie mam nic do Bałtyku, ale Morze Śródziemne zachwyca swoim błękitem. Zachwyca spokojem i nienachalnością. Wystarczy patrzeć i oddychać, a harmonia przyjdzie sama.






Noce były ciepłe, aż 18 stopni. Nie było innego wyjścia- musieliśmy spać na klifie. W końcu widok wschodzącego słońca po 6 nie należy do najczęstszych. A widok wschodzącego słońca po 6 w Maroku, na klifie, przy Morzu Śródziemnym to już w ogóle ;) Pobudki absolutnie nas nie zawodziły. Słońce powoli dawało znać, że pora zacząć nowy dzień, czystą kartę. Kozy z kolei spacerowały po klifie, przeżuwając liście z krzaków i upewniając się, że nasze oczy na pewno już są otwarte. Miło z ich strony. Wspominałam o tym, że tylko ludzie są gościnni i mili? Mała korekta: kozy również.



Miasto położone jest dość niewdzięcznie, bo trzeba wspiąć się spory kawał, by dojść do jako takiego centrum. A w centrum można dojrzeć wiele ciekawych atrakcji, takich jak souk. Souk, który dla wielu stanowi miejsce zarobku, miejsce, gdzie można poucinać sobie pogawędkę ze sprzedającym sąsiadem, miejsce, gdzie można się potargować, pokrzyczeć, ale przede wszystkim pochłonąć wzrokiem te wszystkie stoiska z idealnie wyeksponowanymi przyprawami, warzywami, a także owocami morza.

Owoce morza, o tak! To temat na osobną rozprawkę! Oczy me ujrzały cuda. Świeże, lśniące, zatopione w lodzie. Ryby zwyczajnie szare, ale i niezwyczajnie czerwone. Ryby o przeciętnym rozmiarze ryby, jak i  wielkie tuńczyki, czy mieczniki wywalone nonszalancko na kawał plastiku. Uśmiechały się do mnie krewetki małe i duże. Miałam wobec nich plany, ale okazały się za drogie. Oczekiwały na kupców świeże i szarawe langustynki, których pancerze broniły zaciekle przed wdarciem w pyszne mięso. Jednak na największą uwagę zasługują małe i niewinne stworzenia, delikatne pod każdym względem, ale zdecydowanie wyraziste w smaku...

S A R D Y N K I !!!

O matko i córko! Zalewały one stragany. Handlował jeden, drugi, trzeci. Nawet i ja bym mogła pohandlować. Nie dane mi było, bo to co kupiłam zostało zjedzone. Kilo sardynek kupić, cebulę u pana sprzedającego warzywa. A oliwki też w sumie dobre. Wydać na to jakieś 5 złotych i czuć się zwycięzcą. Smaku najlepszych sardynek na świecie nie zapomnę nigdy. Jadłam w całości, tylko łeb zostawiałam… Trząsł się człowiek, bo zgrillowana sardynka to istny rarytas. Obowiązkowy punkt wizyty w Al-Husajmie! Nawet w górach można pokosztować sardynek z nad morza. Tyle, że już nie w tej cenie i nie w tym klimacie. Jadł człowiek te sardynki jeden dzień, drugi, trzeci… I końcu się przeżarło.

Zainwestowaliśmy w wór langustynek z cytryną w wersji grillowanej i smażonej. Żołądek krwawił, bo oczy widziały piękne mięsko, a palce nie umiały poradzić sobie z pancerzem. Cholerny pech! Po godzinie obierania killograma langustynek w sumie to wyszłam, i najedzona, i głodna. Ale było warto :-)



Nie zabrało zwykłej ludzkiej życzliwości w postaci podarowanej papryczki chilli, której użyliśmy do przygotowania dania. Souk to odrębna rzeczywistość, którą trzeba poznać i nie bać się jej wyjątkowości. Nawet Ci, którzy stronią od ludzi, niech spróbują. Jeśli nie dla ludzi, to dla tego, co oni oferują.

Po souku koniecznie trzeba się udać do kawiarni, gdzie za mniej niż 3 złote zaserwują pyszną kawę espresso z czterema kostkami cukru. Tak, że wykręci wam buzie i zaczniecie poważnie zastanawiać się, jakim cudem ci ludzie jeszcze żyją, spożywając takie ilości sacharozy. Kawa i tak była pyszna, a na deser polecam ciasteczka nasączone cytrynowym olejkiem. W smaku przypominające babkę cytrynową, na szczęście mniej słodką wersję.



Pijąc kawę spostrzegliśmy, że ludziom się nigdzie nie spieszy. Każdy ma czas na to, by usiąść z kolegą przy kawie czy herbacie, wyciągnąć gazetę, poczytać, porozmawiać. Praca nie zając- nie ucieknie. Najważniejsza jest relacja z człowiekiem. Po co stres? Po co nieprzyjemności? To takie oczywiste, ale u nas zupełnie zapomniane. Co drugi, może co trzeci lokal to była kawiarnia. Pełna uśmiechniętych mężczyzn w wieku 25-80. Dla ścisłości dodam, że kobiety zazwyczaj opiekują się dziećmi i gospodarstwem. Kawiarnie nie dla nich, chociaż i znalazły się takie, które plotkowały na ławce na skwerku. Uroczy widok.



Wyrywam się z zadumy, bo choć chętnie zamroziłabym tamten czas, muszę wrócić do gotowania zupy. Takie chwile jak tamte w Al-Husajmie sprawiają, że człowiek nie chce pędzić. Trzeba żyć prosto, ale szczęśliwie. Jak oni, mieszkańcy. Trzeba się doceniać i szanować.

I pokochać sarydnki :)





Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Smak na podróż © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka