Autobus miejski pozostawia po
sobie ślad spalin, a my lądujemy w Agadirze.
W środku Agadiru.
W samym centrum turystycznym
Agadiru.
Świeeeeetnie… Godziny nie pomnę,
ale słońce już skończyło swą pracę, więc można było śmiało wywnioskować, że i
późno się robi. Czułam się jak w Sopocie, czy innych nadmorskich mieścinach, bo
neony, migające światełka, szeroko otwarte restauracje, które zachęcały muzyką,
krzyczały wręcz by wskoczyć i wydać ze 20 euro na kolację dla jednej osoby. Wszystkie
sygnały z nieba mówiły nam, że życie zaczyna tętnić wieczorem, więc ochoczo
podjęliśmy próbę… spierdzielenia stamtąd jak najdalej! Byle za miasto, a jak nie
za miasto, to tam, gdzie nas te cholerne neonki nie dosięgną… i wredne,
nachalne dzieciaki, które od turystów nauczone są dostawać aparaty
fotograficzne, bo bez skrępowania i z pianą w ustach życzą sobie drogi sprzęt
zamiast 5DH na jakieś słodycze. No kto to widział ;)
Ruszyliśmy przed siebie, byle
iść, bo na jakikolwiek inny autobus nie mogliśmy liczyć, a i taxi w mieście to
drożyzna, więc z uporem maniaka i winem za 4 Euro próbujemy przelecieć ten
Agadir, ale jakby końca nie widać, a nogi coraz bardziej wchodzą w cztery
litery. Nie wiem, jak mogliśmy być tak naiwni, że po tylu godzinach lotu,
przeprawach z taksówkarzem i przechadzce po Inezgane jeszcze będziemy mieć
siły, żeby przeprawić się przez gigantyczne miasto. I nawet nie senność była
najgorsza, tylko właśnie to, że nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Chciałam
nawet skorzystać z możliwości przycupnięcia na pierwszy lepszy murek, żeby
odpocząć, to okazało się, że murek chyba ze złota i żaden gołąb ani obdartus
siadać tam nie mogą, bo straż zareagowała od razu i w poważaniu moje zmęczone
nogi miała. Nie usprawiedliwię nawet tego, że murek, na który chciałam usiąść,
był częścią rezydencji króla, która strzeżona była z każdej strony i założę
się, że pierdnięcie na ogródek też byłoby surowo ukarane.
No ale nic to,
obeszliśmy teren i oczom naszym ukazały się jakieś krzaczorki. Klimat jak z
horroru, bo ciemno, cicho i brudno, ale wino z siatki krzyczało, a i ja byłam
gotowa w tych krzakach się po prostu przespać. Zaczęliśmy uwijać sobie swoje
gniazdko, skombinowaliśmy kamienie do podparcia tyłka, Dawid zaczął rozglądać
się za czymś, co przypomina korkociąg, a wtem… z ulicy wyłania się gość, którego wzięłam od
razu za jakiegoś narkomana, naciągacza, czy co kto woli, ale zdania dobrego na
pewno o nim nie miałam. Tak się złożyło, że ów nieznajomy zaciekawił się dwójką
nietypowych osobników, bo od razu zaczął rozmowę po francusku i na szczęście
nie zapytał, czy chcemy jedną, czy dwie kulki w łeb, a czy wszystko
tu w porządku i czy spokój względny panuje. Wtedy jeszcze nie mogłam wiedzieć,
jak wspaniałą przygodę przeżyjemy i raczej każdemu zapaliłaby się czerwona
lampka nad głową, by trzymać się od gościa z daleka, ale tak się złożyło, żeśmy
przyjęli zaproszenie do „mieszkania”.
Stop w krzakach i próba otwarcia wina :) |
Czas przemyśleć, które krzaki na noc wybrać... |
I tu pojawia się kolejny absurd, bo
wyginamy śmiało ciało przez chaszcze, zastanawiając się, na jakim zadupiu można
mieć TO mieszkanie, ale wyłania nam się w ciemnościach egipskich jakaś chatka,
która na pierwszy rzut oka jest konstrukcją z kijków i liści palmowych przetkanych
przez te kijki. Za drzwi robi prześcieradło, a w środku po prostu rezydencja
letnia Aimeda (imię nowo poznanego). Myślę sobie, że może jest tak ciemno, że
ja tych betonowych ścian nie widzę, a drzwi się zdematerializowały i jak
przyjdzie nam się obudzić rano, to jednak będę czuć się jak w rezydencji
letniej króla ;) Jednak rano okazało się, że to nadal rezydencja letnia Aimeda, a
spanie pod gołym niebem z kociakami było jedną z lepszych decyzji, jaką
podjęliśmy podczas tego krótkiego wyjazdu. Wieczór zapowiadał się długi,
a nie przesadzę, jeśli napiszę, że byliśmy traktowani przez Aimeda po
królewsku. Kazał nam usiąść na czymś, co przypominało materac okryty kocem, na
którym to bawiły się kociaki. W tym czasie Aimed zaczął parzyć wodę na herbatę
i nieśmiało zagadywał, skąd jesteśmy i co my tu robimy. Dla klimatu odpalił
świeczki i spożyliśmy winiacza grając w karty.
Zaskoczyło mnie, że kiedy egipskie ciemności ustąpiły, to ukazało się nam
„pomieszczenie”, w którym może i było sporo gratów, ale kącik do spania Aimeda
był czysty i uporządkowany. Wbrew pozorom wszystko miało swoje miejsce i czułam
się tam komfortowo. Noc była naprawdę ciepła, kociaki w końcu usnęły, a nam nie pozostało nic innego jak skorzystać
z zaproszenia i również przenocować.
Jeden z najbardziej uroczych kociaków Aimeda |
Wejście do "chatki" i część gratów |
Spooky klimat, dziecięcy parasolek |
Część kuchenna chaty |
Wrażeń tego
wieczora nam nie brakowało, ale tak naprawdę zabawa dopiero się zaczęła. Z
samego rana Aimed skądś wykombinował pieczywo i serki, ale zapowiedział również
grubą lekcję kultury marokańskiej. Co to znaczy? A no znaczy to, że zechciał
zaserwować nam na drugie śniadanie marokański majoun. Myślę sobie „jakieś
ciasto lub babeczka”, ale miało być to o wiele mniej smaczne doświadczenie. Za
to kopiące w głowę…
Majoun można
nazwać swojego rodzaju daniem, który w wersji Aimeda składał się z oliwy, wody,
czekoladowych batoników, no i najważniejszego składnika, jakim była marihuana.
Roślina z łodygami i liśćmi lądowała do gara przeznaczonego do gotowania tajinu
(marokańskiej potrawy), zalewało się to odrobiną wody oraz oleju i gotowało
przez dobrą godzinę. Przyznać muszę, że zapach był przyjemny dla nosa, chociaż
dla oka nie wyglądało to ciekawie – brązowo-zielona ciapa. Następnie odsączało
się liście i rozkruszało czekoladę do ciemnozielonej cieczy. Nadal nie
wyglądało dobrze, a i jak się okazało w smaku dziadostwo było tak intensywne,
że ledwo przechodziło przez przełyk. Miałam wrażenie, jakby ktoś do gardła
wrzucił mi naraz popielniczkę petów, ale Dawid się zajadał… On w końcu przełknie
wszystko ;-) Udało mi się skonsumować dwie łyżeczki i to chyba dlatego, żeby
nie zrobić przykrości gospodarzowi. Po majounie Aimed zaproponował również
zapalenie shishy, którą odkopał i odkurzył ze stosu gratów. Nie chcę nawet
wiedzieć, przez kogo była palona i jakie bakterie się tam znajdowały, tym
bardziej, że gospodarz krążył dziwnie wokół chatki w poszukiwaniu aromatu do
tej shishy. Nie pytajcie, skąd go wziął, bo prawdopodobnie z kosza... Wrażenia
smakowe po raz kolejny nie moje, chyba nie bawią mnie takie rzeczy :P Nie mniej
jednak jestem bogatsza w doświadczenie, wiem, że nie powtórzę :P
W oczekiwaniu na majoun, dziennik Aimeda koło mojego plecaka |
Gospodarz we własnej osobie :) |
Aimed pochwalił
się również swoim starym dziennikiem. Dla mnie był to zbiór nic nieznaczących obrazków
powklejanych przypadkowo. Z początku nie mogłam doczytać się sensu, bo
właściwie nie było w nim nic zapisane, ale Aimed skrupulatnie, strona po
stronie, zaczął tłumaczyć nam, co te ilustracje oznaczają. Przedstawił nam
historię swojego życia, jego ciężkiej przeszłości, teraźniejszości, jego
pragnień i marzeń, jak wyobraża sobie swoje życie za jakiś czas. Byłam
kompletnie zaskoczona tym, jak ten człowiek ma poukładane w głowie, że ma cele
w życiu i marzenia, że mimo tego, gdzie mieszka, nie poddaje się. Do tej pory
obraz bezdomnego w mojej głowie jawił się w niekorzystnym świetle, ale po nocy
spędzonej u Aimeda zmieniłam zdanie, całkowicie. Ten człowiek oddałby nam
wszystko co miał (notabene, dostałam od niego kilka souvenirów), codziennie
stawiał sobie cele, codziennie marzył i miał nadzieję, że z tego wyjdzie. Nie
załamywał się. Gdyby nie to, że czas nas bardzo gonił, pewnie zostalibyśmy z
nim dłużej.
Pożegnanie z kotkami |
Wyruszyliśmy
przed siebie ze łzami wzruszenia w oczach, a poznaliśmy człowieka raptem
kilkanaście godzin wcześniej. O godzinie 17 opuściliśmy jego szałas, by złapać
coś na południe. Doświadczenie jedno na milion, nie do opisania słowami, pomimo
że nasz ojczysty jest raczej bogatym językiem. Przez jakiś czas odczuwaliśmy
jeszcze pustkę i smutek w oczach Aimeda,
kiedy mówiliśmy, że musimy już iść, był największym ciosem, jaki mógł zadać.
Wierzyliśmy głęboko w to, że w drodze powrotnej do niego zajrzymy. Niestety,
nie udało się.
Wspólne selfie :) |
PS Efekty majounu
pojawiły się z opóźnieniem. Nie zjadłam go wiele, ale wystarczyło, by zakręciło
się w głowie na jakiś czas. Do tego palące słońce, mało wody, mało jedzenia i
karuzela murowana :D Żeby Wam bardziej zobrazować, czym ten majoun jest zapraszam do obejrzenia: https://www.youtube.com/watch?v=vHzCokIXviY i dalszej części https://www.youtube.com/watch?v=3N3TJyF1AX0 :-)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz